wtorek, 27 lipca 2010

Polska umywa ręce od mordowania wielorybów?


Poniżej zamieszczam artykul A. Wajraka z GW:
http://wyborcza.pl/1,76842,8061211,Polska_umywa_rece_od_mordowania_wielorybow_.html



Kolejne 62 roczne spotkanie Międzynarodowej Komisji Wielorybnicze (IWC), które skończy się w piątek w Agadirze było na pewno historyczne. Po raz kolejny Japonia usiłował znieść trwające od 1982 r moratorium na komercyjne zabijanie wielorybów. Dziś Japonia zabija około tysiąca wali karłowatych na południowej półkuli tłumacząc to badaniami naukowymi. Oczywiście mięso "zbadanych" wielorybów ląduje potem w sklepach. Moratorium nie uznaje również Islandia i Norwegia. Poza dużymi wielorybami Japończycy szlachtują też mniejsze walenie, takie jak delfiny. Robią to również mieszkańcy Wysp Owczych i choć tłumaczą to tradycją, to do swego krwawego procederu używają mało tradycyjnych łodzi motorowych i nowoczesnego sprzętu do łączności, który pozwala im informować się gdzie są zwierzęta. - Moratorium choć nie szczelne spowodowało, że liczba zabijanych wielorybów z 40 tysięcy rocznie spadłą do zaledwie kilku tysięcy - wyjaśnia dr Andrzej Kepel z Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody "Salamandra", który uczestniczył w kilku spotkaniach IWC w tym raz jako przedstawiciel rządu.


Japonia kupuje głosy

Japonia zapewne była już blisko zniesienia moratorium, gdy wybuchł skandal. Dziennikarze brytyjskiego "The Sunday Times" ujawnili, że niektóre delegacje, szczególnie małych krajów są po prostu kupowane przez Japonię. Dzieje się to zwykle za pośrednictwem firm lub łapówka jest płacona w formie "pomocy na rozwój" dla biednego kraju. Zwykle jedna wystarcza zapłacić delegacji za przelot i dobry hotel. Choć nie zawsze. Minister z Republiki Gwinei dostaje tysiąc dolarów dziennie na wydatki. Natomiast przedstawiciel Tanzanii przyznał brytyjskim dziennikarzom, że dzięki hojności japońskich sponsorów w hotelach odwiedzały ich "niezłe dziewczyny". Za hotel japońska firma zapłaciła również wiceprzewodniczącemu IWC.

To zapewne ten skandal spowodował, że nie doszło do żadnego "kompromisowego" porozumienia w sprawie zniesienia moratorium, które musiało by poprzeć dwie trzecie krajów. Choć było podobno blisko. Kiedy emocje opadły okazało, się że na obrady nie dojechali przedstawiciele Polski, których wysyłać powinien resort środowiska. Zabrakło też Słowaków. Wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, bo jeszcze tydzień temu wszystko wskazywało na to, że nasz przedstawiciel tam będzie i razem z innymi państwami Unii Europejskiej stanie w obronie wielorybów. Mało tego - Polska aktywnie uczestniczyła we wszystkich spotkaniach roboczych, bo w 2011 r. obejmując prezydencję w Unii będzie musiała wypracować stanowisko całej Wspólnoty.


Polska nieobecna. Dlaczego?

Jak to się stało, że zabrakło przedstawiciela Polski, gdy dochodzi do kluczowego głosowania? - W przypadku każdej Konwencji Międzynarodowej najważniejszymi wydarzeniami są spotkania ich członków. To podczas nich zapadają wszelkie ustalenia i decyzje. A podczas posiedzeń Międzynarodowej Komisji Wielorybniczej liczy się każdy głos, bo siły zwolenników ochrony wielorybów i zwolenników wielorybnictwa są wyrównane - mówi dr Kepel. Brak Polski osłabia obóz zwolenników ochrony - dodaje.

Obrońcy zwierząt podejrzewają, że Polska mogła nie wysłać swojego przedstawiciela celowo. Zastanawiają się, czy nasza nieobecność nie ma związku z podpisaną przez resort środowiska w marcu tego roku umową o sprzedaży Japonii naszych limitów na emisję dwutlenku węgla. Od Japonii dostaniemy za nie za 30 mln euro. Jak dotąd to największy kontrakt jaki na sprzedaży limitów udało się nam podpisać. Jako członek Unii, Polska musiałaby głosować za ochroną. Nasza nieobecność jest na rękę Japonii i innym krajom wielorybniczym.

Co na to urzędnicy? - Powodem jest konieczność oszczędności w budżecie ministerstwa, która uniemożliwia sfinansowanie udziału przedstawiciela w tym wydarzeniu - dostaliśmy lakoniczne wyjaśnienie resortu środowiska.

- To po prostu śmieszne. Są pieniądze na wyjazd delegacji na robocze spotkanie w marcu na Florydę, a nie ma na wyjazd do Maroka, który kosztował by nieco ponad tysiąc euro. Skoro rządu na to nie stać, następnym razem zapłacimy im za bilet - komentuje Magdalena Figura z Greenpeace. A na poważnie dodaje: - Skoro nie mogła przyjechać delegacja z Polski, minister środowiska mógł upoważnić naszego ambasadora w Maroku do przedstawienia naszego stanowiska.

Brak komentarzy: